We use cookies on this site to enhance your user experience. Do You agree?

Read more

Nowele Bolesława Prusa

Uczycie się polskiego, mówicie już po polsku z rodziną, z kolegami i oczywiście macie ochotę zacząć czytać. Może już czytaliście nowele, artykuły z prasy, ale lektura była jeszcze zbyt trudna!

Oto „Łatwe lektury”. Seria ta pomoże Wam praktykować lekturę powoli i systematycznie. Pewnie znacie już podobne książki po angielsku, po francusku, po niemiecku czy po hiszpańsku ? Może ta metoda pomogła Wam nauczyć się lepiej innych języków ? W naszej serii znajdziecie książki z tekstami polskich autorów. Ale historie zostały opowiedziane prostym językiem, prostym stylem tak, żeby student mógł zrozumieć sens opowiadania. Oczywiście każdy z nas powinien czytać, jak chce i jak lubi. Jedni czytają szybko i bez słownika, inni czytają powoli i ze słownikiem. Każdy z nas ma swoją technikę i swój temperament. Czytajcie więc, jak chcecie i jak lubicie, ale może potrzebujecie na początek kilka rad.

– Przeczytajcie całe zdanie : czy rozumiecie sens ? Jeżeli tak, to czytajcie dalej. Na początku możecie nie znać i nie rozumieć wszystkich słów. Najważniejsze to zrozumieć sens.

– Znaleźliście nowe słowa ? Te słowa są Wam potrzebne ? Zapiszcie je, możecie potem wrócić do notatek i powtórzyć.

– Jeżeli z każdej noweli zapamiętacie kilka nowych słów, to dobrze, to naprawdę bardzo dobrze! Nie musicie uczyć się wszystkich nowych słów, bo lektura będzie szybko za trudna.

– Czasami znacie sens wszystkich słów, ale nie rozumiecie sensu zdania. Spróbujcie wtedy zobaczyć, gdzie jest podmiot zdania (the subject of a sentence), gdzie jest orzeczenie (the verb of a sentence), gdzie są inne elementy zdania. Szyk zdania polskiego jest może inny niż w twoim języku, na przykład: Jana lubią wszyscy koledzy. = Wszyscy koledzy lubią Jana.

Uczenie się języka obcego jest oczywiście pracą, ale może też być przyjemnością.

Życzę więc po prostu dobrej lektury.

Anna Ciesielska-Ribard

Dziękuję studentom Formation continue Uniwersytetu Paris-IV Sorbonne za entuzjastyczne i cierpliwe czytanie tych tekstów. Myślę tu przede wszystkim o Henri de Carsalade, Carole Fily, Joël Frydman, Nicole Hebert, Christiane Lhorte, Christine Saillard et Paul Szczepanek (†).

« leczą podobne podobnym »- Drogi panie – mówił do mnie jeden z przyjaciół – homeopaci mają bardzo dobrą regułę : « leczą podobne podobnym »1. Opowiem panu fakt, który sam przeżyłem. Człowiek wyleczył się ze strachu2 za pomocą prawdziwego niebezpieczeństwa3.

Mój przyjaciel zapalił cygaro i mówił dalej :
– Pierwszy raz widziałem Alpy dwadzieścia lat temu, pojechałem wtedy do miasteczka Thusis. Tam wybrałem się4 z pewnym towarzystwem na mały spacer. Ale przy tej okazji przeźyłem tak dużo strachu, że natychmiast5 potem wyjechałem z Thusis i nie mogłem patrzeć na góry przez kilka lat.

Sześć osób poszło na wycieczkę : dwóch Polaków, Niemiec, Anglik i dwie damy Francuzki, wszyscy byliśmy lokatorami tego samego hotelu. Nie wzięliśmy przewodnika6, dlatego że Anglik znał to miejsce, a góra, na którą mieliśmy wejść, zdawała się tak łatwa jak to krzesło na środku pokoju. Byłem nawet zdziwiony, że na taki spacerek wychodzimy z hotelu o dziewiątej rano. Nie chciałem jednak pokazać, że nie znam gór, nie mówiłem duźo i w podróży zachowywałem się jak stary turysta, który poznał już w Himalaje. Wszyscy mieli więc dla mnie  szacunek7, a Niemiec miał dużą sympatię. Był to bardzo miły człowiek, ale miał niestety jeden problem : był chory na zawroty głowy8.

Droga była wesoła. Wszyscy cieszyli się jak dzieci, tylko ja byłem poważny i Niemiec, który patrzył na góry, cytował fragmenty z Wirgiliusza i mówił, że to jest najlepszy sposób, żeby nie myśleć o tym, na co się patrzy.
– Tutaj też pan ma zawroty głowy ? – spytałem.
– Tak, ale nie mówmy o tym.

Nic już nie mówiłem, a mój Niemiec coraz głośniej deklamował Wirgiliusza i patrzył w dół. Raz nawet powiedział mi :
– Pana spokój jest źródłem9 mojego spokoju. Gdyby pana tu nie było, nie zrobiłbym ani kroku więcej, albo już bym spadł w przepaść.

Poczułem zimny pot10 na czole, ponieważ mój stan był zupełnym kontrastem tego, co ten człowiek myślał o mnie.

Przede wszystkim niepokoiłem się, bo po dwóch godzinach podróży góra nie była bliżej nas, ale zdawało mi się, że stoi w miejscu. Ściana11 górska, na którą wchodziliśmy, miała formę bardzo dużych schodów. Kiedy stałem na jednym stopniu, myślałem, że to już szczyt12, a to był tylko następny stopień. I tak bez końca.

Droga stawała się coraz bardziej dzika. Nie było już lasów, trawy, szliśmy po kamieniach. Dookoła nas stały ogromne góry w chmurach, a w dolinach widać było niebieską mgłę. Nagle poczułem zawrót głowy i żeby nie upaść gdzieś do wnętrza13 ziemi, musiałem chwycić za ramię Niemca, który szedł przede mną. Po chwili 14szepnął mi :
– Dziękuję panu, jest mi już lepiej15, uratował mi pan życie.

W tym czasie damy martwiły się o swoje szale i sukienki, bo nie wyglądały dość elegancko.
– Ale gorąco ! – powtarzała jedna z nich.
– I ta niewygodna droga – odpowiadała jej przyjaciółka.

Po kwadransie zobaczyłem, że dookoła nas mamy szczyty ze śniegiem i że nie ma nic między tymi górami a nami. Poczułem przez chwilę dumę i zadowolenie.
– Jesteśmy na szczycie – powiedział Anglik i zapalił cygaro.
– Śliczny widok – krzyknęły panie.
– Już druga godzina – powiedział mój przyjaciel po polsku. – Nie będzie obiadu, a może nawet kolacji!

Niemiec usiadł i zaczął znowu deklamować Wirgiliusza.
– Czy pan widzi Thusis ? – zapytałem go. – To tylko kilka małych kropek.
– Nic nie widzę, na nic nie patrzę – odpowiedział. – Nawet nie wiem, czy zejdę z tej góry…

Anglik zobaczył bladą twarz Niemca i dał mu do ręki flaszkę16 koniaku. Chory wypił, odpoczął i uspokoił się.

Siedzieliśmy jeszcze piętnaście minut, aż nagle zaczął wiać wiatr. Patrzyłem właśnie na Thusis w dole i nagle zobaczyłem dziwne zjawisko17. W głębokiej dolinie, u naszych nóg, leżała mgła i robiła się coraz bardziej biała. A potem mgła zaczęła szybko wypełniać wszystkie doliny i zdawało się, że dookoła nas jest mleczne morze. I nagle poczułem strach, kiedy zobaczyłem, że nasz szczyt spada w dół na chmurę? stojącą pod nami.
– Co to znaczy ? – zapytała jedna z dam.
– Mgła idzie w górę – odpowiedział Anglik. – Musimy natychmiast schodzić ze szczytu.

Ale chmury mają szybkie skrzydła18. Mgła otoczyła nas ze wszystkich stron i zrobiło się ciemno dookoła. Poczuliśmy na rękach i twarzach deszcz, potem deszcz ze śniegiem, na koniec gęsty śnieg, jak w czasie burzy.

Szliśmy razem, trzymając się za ręce. Droga była bezpieczna i Anglik znał ją bardzo dobrze. Śmieliśmy się, kiedy kamienie spadały spod naszych nóg, a my szybko biegliśmy za nimi. Od momentu kiedy nie było widać przepaści19, najlepszy humor miał Niemiec. W końcu zjechaliśmy na twardy kamień i Niemiec, bardzo zadowolony, chciał iść
naprzód. Ale Anglik zatrzymał go :
– Proszę poczekać, muszę zorientować się, gdzie jesteśmy.
Poszedł trochę dalej, a kiedy wrócił, zobaczyliśmy niepokój na jego twarzy.
– Może chce pan busolę ? – zapytał go mój kolega Polak.
– Naturalnie, prosze mi ję dać – odpowiedział Anglik i wziął małą busolę, którą mój rodak20 miał przy zegarku.

Anglik patrzył i patrzył na busolę, aż wreszcie powiedział w kierunku francuskich dam: – Musimy czekać, aż mgła przejdzie.

A do nas szepnął :
– Zgubiliśmy się zupełnie, jesteśmy po innej stronie góry… – A jak wysoko jesteśmy ? – zapytał Niemiec.
– Może w połowie drogi, czy ja wiem ?
– Tu może jest przepaść ? – spytał znowu Niemiec.
– Tego też nie wiem.
Dame siedziały niezadowolone.
– Szkoda, że nie wzięłyśmy maszynki do czekolady – powiedziała jedna z nich.

Była już czwarta godzina, kiedy nagle zaczął wiać silny wiatr i mogliśmy wreszcie zobaczyć horyzont.

Ogarnął mnie paniczny strach. Zobaczyłem, że siedzimy na wąskim stopniu, za nami jest kamienna ściana, pod nami jest przepaść, a dalej leży dolina.
– Kiedy pójdziemy dalej ? – zapytała jedna z pań.
– Pójdziemy wtedy, kiedy mgła przejdzie – odpowiedział Anglik.
– A jeżeli mgła nie przejdzie do nocy ?
– To będziemy tu spali – powiedział Anglik poważnie. – Jesteśmy w rodak21 i musimy poczekać.
– Panowie, proszę więc dawać jakieś znaki22, może ktoś nas usłyszy.
– Właśnie tak chcemy zrobić…

Mój rodak miał rewolwer i zaczął strzelać w kierunku doliny. Tymczasem mgła robiła się coraz bardziej gęsta. Damy siedziały smutne, a Niemiec chodził w tę i z powrotem bardzo zdenerwowany. Jego twarz miała dziki wyraz, nagle wziął mnie za rękę.
– Panie – powiedział – wiem, że siedzimy nad przepaścią. Nie widzę jej, ale czuję straszne zawroty głowy, mam tego dość.
– Więc co pan zrobi ?
– Rzucę się w przepaść, wolę umrzeć niż cierpieć23.

W tej chwili zbliżył się do nas Anglik : – Niech pan zarzuci mu chustkę na głowę.

Ale nieszczęśliwy Niemiec biegł już w kierunku przepaści. Po chwili usłyszeliśmy hałas spadających kamieni.
– Co się tam dzieje ? – zapytała jedna z dam.
– Nic, nasz przyjaciel próbuje wejść na górę.

A do mnie szepnął24 :
– Proszę nic nie mówić. Strach jest jak choroba, wszyscy pójdą za nim. Trudna sytuacja…

Wypił trochę koniaku z flaszki, dał mi też trochę i zaintonował arię z jakiejś opery. Francuzki zrobiły się weselsze i zaczęły śpiewać z Anglikiem. Nawet mój rodak zapomniał o obiedzie i też śpiewał, chociaż inną melodię.

Tylko ja nie śpiewałem. Byłem przerażony25.
– Proszę śpiewać z nami – krzyknęła w moim kierunku jedna z dam. – Jest to najlepszy sposób na zimno.

I zaczęli śpiewać inną arię, jeszcze weselszą. A mój rodak powiedział z uśmiechem : – Jestem tak głodny, że zjadłbym cię na obiad zamiast kotleta.

Nagle usłyszeliśmy w dole jakiś hałas. Anglik pobiegł w kierunku przepaści, skąd rzucił się Niemiec.
– Hop, hop ! – wołał ktoś z dołu.
– Hop, hop ! – odpowiedzieliśmy chórem.
– Żyję, jestem cały i zdrowy – krzyczał ktoś. – Proszę schodzić tędy, jest tutaj bardzo dobra droga !

Ze zdziwieniem poznaliśmy głos naszego Niemca.
– Możecie zeskoczyć, nie jest wysoko. Damy weźmiemy na ręce – mówił. – Dzięki Bogu, zjem dzisiaj chociaż kolację – cieszył się mój rodak.

I skoczył prosto w mgłę. Po chwili, w dole usłyszeliśmy rozmowę Niemca i Polaka. Zeszliśmy w końcu wszyscy z tego fatalnego stopnia. Wracaliśmy do hotelu, biegnąc, trzymaliśmy się za ręce, panie w środku, panowie po bokach. Kiedy znaleźliśmy się wreszcie na łące, Anglik wskazał na Niemca i powiedział :
– Czy panie wiedzą, że ten człowiek chciał przed godziną popełnićsamobójstwo26.

Damy zaczęły się śmiać, nie wierzyły27. Ale kiedy zrelacjonowaliśmy im wypadek, obie zaczęły płakać. Niemiec z kolei opowiedział nam swoją historię. Kiedy upadł, zobaczył, że można zejść z góry, bo droga była dalej bezpieczna. Wrócił więc po nas, żeby ją nam pokazać.
– I co pan powie ? – kończył mój przyjaciel. – Od tej chwili Niemiec nie miał już nigdy w górach zawrotów głowy. Jest nawet członkiem klubu alpejskiego i dziś czytam jego nazwisko na liście turystów, którzy wchodzą na najwyższe góry… Podobne leczyć podobnym !

1. Leczyć podobne podobnym : leczyć chorobę, dając lekarstwo o podobnym skutku.
2. Strach : jest wtedy, kiedy się boimy. Boimy się koszmarów, dzieci boją się w nocy, kiedy są same.
3. Niebezpieczeństwo : sytuacja, która może się źle skończyć, groźna, trudna.
4. Wybrać się : pójść.
5. Natychmiast : w tym samym momencie.
6. Przewodnik : człowiek, który pokazuje turystom miasta, góry…
7. Szacunek : estyma.
8. Zawroty głowy : mamy je w górach, tam gdzie jest wysoko.
9. źródło : rzeki zaczynają się od źródeł.
10. Pot : jest na czole, kiedy jest nam gorąco.
11. ściana:pokój ma cztery ściany,podłogę i sufit.
12. szczyt : góry kończą się szczytem.
13. Wnętrze : tutaj, środek ziemi.
14. Szepnąć : mówić bardzo cicho.
15. Lepiej : dobrze, lepiej, najlepiej.
16. Flaszka : mała butelka podróżna.
17. Zjawisko : fenomen.
18. Skrzydło : ptaki mają skrzydła, samoloty mają skrzydła i dlatego mogą latać.
19. Przepaść : wielki dół, w wysokich górach są głębokie przepaście i wysokie szczyty.
20. Rodak : ten, który urodził się w tym samym kraju. Polak dla Polaka, Francuz dla Francuza…
21. Pułapka : miejsce niebezpieczne, z którego trudno jest wyjść, np pułapka na myszy.
22. Znak : sygnał.
23. Cierpieć : czuć się bardzo źle, tak jak człowiek torturowany.
24. Szeptać : mówić bardzo cicho.
25. Przerażony : ten, który bardzo się boi.
26. Samobójstwo : wtedy kiedy ktoś się chce sam zabić.
27. Wierzyć : ufać, myśleć, że coś jest prawdziwe, ale także wierzyć w Boga, być religijnym.

 

Kilkanaście lat temu, grupa inteligentnych warszawiaków1 spotykała się w pewnej kawiarni. Wieczorem piliśmy kawę lub herbatę, jedliśmy ciastka i lody i naturalnie rozmawialiśmy o bieżących sprawach. Te zebrania nazywały się giełda, ponieważ każdy opowiadał nowiny, sprzedawał je swoim kolegom za inne nowiny.
– Słyszeliście, że A. przegrał w karty trzy tysiące rubli i nie ma pieniędzy, żeby zapłacić dług ?
– Czy wiecie, że B. spotkał pana C. ze swoją własną żoną, kiedy ci romansowali ?
– Stara historia ! Pan E. będzie mieć proces za problemy z kasą….

Pewien lekarz, którego możemy nazwać Stecki, słuchał tych rozmów i nic nie mówił. Spokojnie oglądał ilustracje w gazecie, ale nagle zaczął się śmiać. Koledzy popatrzyli na niego i ktoś zapytał:
– Co się stało z panem doktorem ?
– Pomyślałem nagle o pewnym wydarzeniu – odpowiedział, ale nic dalej nie mówił, oglądał tylko ilustracje.

Panowie przestali opowiadać „wiadomości giełdowe”, zaczęli rozmawiać o pogodzie, a po kilku minutach wszyscy wyszli z kawiarni, zostałem tylko ja z doktorem.
– Czy ma pan ochotę na spacer po ogrodzie ? – zapytał lekarz.
A kiedy spacerowaliśmy już po alei, powiedział :
– Jesteśmy nieźli2 ! Jeśeli nasze opinie mogłyby się zrealizować, to nasi znajomi byliby w więzieniu albo na cmentarzu.
– Chyba pan jest pesymistą. To prawda, że powtarzamy okropne plotki o ludziach, ale robimy to niezłośliwie. Proszę pomyśleć o dzisiejszych anegdotach. Jeden mówił, że pan E. kradł, ale drugi powiedział, że to nieprawda. Trzeci insynuował, że pan C. ma romans z panią B., ale dodał, że jest to pewnie tylko plotka.
– Ale jednak są ludzie nieszczęśliwi, którzy umierają z powodu małej plotki, odpowiedział mi lekarz. – Czy pan zna takiego nieszczęśliwego człowieka ?
– A tak, znałem.

I lekarz opowiedział mi historię, którą tutaj powtarzam.

Małe przyczyny3 przynoszą czasem duże skutki4. W marcu 187* byłem studentem piątego roku medycyny. Pewnego dnia biegłem do szpitala, żeby dowiedzieć się o rezultacie analiz mojego chorego. Powtarzam : biegłem, bo padał śnieg i było bardzo zimno. Gdyby nie było tak zimno, szedłbym spokojnie i może nie spotkałbym w hallu szpitala kolegi, którego nazywaliśmy Parmezanem.
– Milion tyfusów ! Zimno mi i jeszcze mam mokre nogi – krzyknął.
Szliśmy razem korytarzem i wtedy właśnie za oknami pokazało się piękne słońce.
– Proszę zobaczyć – powiedział, czy to okropne słońce nie mogło świecić dziesięć minut wcześniej ? – Cicho, panowie, w kawiarni jesteście, w restauracji ?
Był to głos naszego kolegi, którego nazywaliśmy Kontrabasem z powodu figury, która przypominała ten instrument. Kiedy nas zobaczył, powiedział szeptem :
– Ach, to wy ? Chodźcie tutaj, pokażę wam piękny przykład chorego na gruźlicę.
– Kto to jest ? – zapytałem.
– To jest też student medycyny, z drugiego roku. Samotny pesymista. Ale ile on miał energii ! Jeszcze tydzień temu chodzi? na własnych nogach i dawał lekcje na mieście. Kiedy już nie mógł wstać, nie powiedział nikomu, że jest chory i leżą w swoim pokoju. Na koniec dozorczyni5 poinformowała policję, policja poinformowała uniwersytet i teraz leży w szpitalu.

Weszliśmy do pokoju chorego. Miał dwadzieścia kilka lat, rude włosy i był rzeczywiście bardzo chudy. Kontrabas powiedział,
– Ten nasz kolega jest przekonany6, że ma chore serce i dlatego jest w szpitalu. Może panowie zbadają chorego. Ale proszę, poznajcie się, kolega Parmezan…
Kiedy chory usłyszał to nazwisko, usiadł energicznie na łóżku i krzyknął :
– Pan musi być teraz zadowolony, co ? Już pan jest na piątym roku, a ja ciągle na drugim.
– Ale, proszę pana, ja nie… – odpowiedział Parmezan zdenerwowany.
– Ach, chciałbym, żeby to się już skończyło, dosyć ! – krzyknął chory. Słuchajcie, daję słowo honoru, ja nie wziąłem tamtego jabłka, chciałem tylko poprawić7, żeby nie spadło…
– Drogi kolego, nikt nie mówi o tym – powiedział Parmezan. – Nikt o tym nie myślał.
– O tak, torturowaliście mnie wszyscy. Z waszego powodu straciłem dwa lata studiów. Musiałem uczyć się więcej niż wszyscy inni. Ale ja skończę studia medycyny. Nie będę dawał korepetycji. Będę lekarzem i będę mieszkał w szpitalu.
Wyszliśmy z pokoju.
– Co to znaczy ? – spytałem Parmezana. – O jakim jabłku on mówił? Co to za historia?

Ale Kontrabas pobiegł na salę do swoich pacjentów. Kilka dni później dowiedziałem się, że nasz kolega z drugiego roku umarł. Przez ten cały czas Parmezan nie pokazywał się, ale przyszedł na pogrzeb8. Po pogrzebie zaprosił nas na piwo. Poszliśmy więc razem do piwiarni.
– Jestem pewny, że Parmezan opowie nam dzisiaj jakąś niezwykłą historię o naszym zmarłym koledze. Zapraszasz nas, Parmezan, na piwo, musiałeś wiec zrobić jakieś duże świństwo9. Kelner, proszę ! Zamawiam kotlet z kapustą i kartoflami, a Parmezan płaci.
– Ty, Kontrabas, nic nie rozumiesz. Nie ma nic świętego dla ciebie – odpowiedział Parmezan. – No dobrze, ja też zamawiam kotlet z kartoflami, ale bez kapusty. Zgoda, opowiem wam cała historię, ale muszę zacząć od poczatku…
– Nie od początku świata, mam nadzieję !
– Urodzilem się w mieście X i tam chodziłem do gimnazjum. W tym samym mieście urodził się nasz zmarły kolega, który nazywał się Eisenfeder i był kalwinem. Chodziliśmy do tej samej szkoły. Znaliśmy się z widzenia, ale nie rozmawialiśmy ze sobą. Na jesieni 186* roku, w naszym mieście została zorganizowana wystawa rolnictwa. W sali naszego gimnazjum były pokazane piękne owoce i warzywa. To był początek roku szkolnego, więc miałem jeszcze dużo czasu. Chodziłem do gimnazjum podziwiał ogromne buraki, marchew, kalafiory i kapustę10. Nie muszę dodawać, że owoce owoce cieszyły się największą popularnością. Był tam też koszyk niezwykłych jabłek, które miały piękny ciemno czerwony kolor. Ale niestety, codziennie ktoś kradł jakiś owoc. Pewnego dnia, kiedy poszedłem do gimnazjum, zobaczyłem w sali wystawowej wielki tłum11, a w środku tłumu stał policjant i trzymał jakiegoś chłopca za rękę. Chłopiec głośno płakał. Ktoś zapytał się, co się stało ?
– Kradł jabłka, trzeba teraz zaprowadzić go na komisariat – odpowiedział policjant.
– Jak mamę kocham, jak Boga kocham, nie kradłem – płakało dziecko. – Chciałem tylko poprawić jabłko, żeby nie spadło…
W końcu przyszedł inspektor szkoły, nauczyciel matematyki, dobry człowiek. Porozmawiał z policjantem, a potem powiedział do chłopca :
– Możesz iść do domu.
Ale dziecko stało dalej i płakało.
– Ja nie brałem tego jabłka, naprawdę… Pan Mateusz, który nie lubi moich rodziców, powiedział, że brałem…
– Uspokój się, Eisenfeder – odpowiedział inspektor. – Idź do domu. Ja ci wierzę, a jutro wszystko się wyjaśni.

Rzeczywiście, na drugi dzień znalazło się kilka osób, które powiedziały, że chłopiec nie chciał ukraść jabłka, tylko poprawić je w koszyku. Ale niestety dzieci z klasy Eisenfedera widziały to zdarzenie, a dzieci mają czasami tygrysie instynkty. Kiedy go spotykały w korytarzu, krzyczały – jabłko, jabłko, – wystawa, wystawa – a Eisenfeder czerwienił się i płakał. Zło lubi triumfować nad słabymi.

W rezultacie chopiec musiał odejść ze szkoły i wrócił dopiero po dwóch latach. W tym czasie ja byłem już w klasie piątej. Chodziliśmy razem do jednej szkoły, ale kiedy Eisenfeder widział mnie na korytarzu, czerwienił się. Potem poszedłem na studia medycyny i dwa lata później spotkałem Eisenfedera, który zapisał się na pierwszy rok. Pewnego dnia spotkaliśmy się w prosektorium12. Pracowałem z innym kolegą nad operacją nogi i rozmawialiśmy, zapytałem się go :
– Czy byłeś już na wystawie ?
Kiedy Eisenfeder usłyszał słowo, wystawa, popatrzył na mnie ze złością :
– O jakiej wystawie pan mówi ?
– O wystawie w Muzeum Zachęty, oczywiście, odpowiedziałem.
Ale Eisenfeder rzucił instrument i wyszedł z prosektorium.

Innego dnia spotkałem go na kolacji w restauracji i zrobiło się jeszcze gorzej. Ktoś przyniósł na deser piękne jabłka ciemno czerwonego koloru. Najpierw dał mi jedno, a potem dał Eisenfederowi:
– Proszę jeść –mówił. – To jest bardzo zdrowe po obiedzie…
Eisenfeder popatrzył na owoc, potem na mnie, rzucił pieniądze za obiad na stół i wyszedł z restauracji, prawie płacząc. Kilka dni później dowiedziałem się, że wyjechał na wieś i został guwernerem. Było mi przykro13, bo myślał chyba, że to ja powtarzałem tę nieszczęśliwą historię z jego dzieciństwa.
Parmezan skończył opowiadanie i napił się piwa. Po chwili Kontrabas zapytał go :
– Według twojej hipotezy, drogi Parmezanie, Eisenfeder zobaczył czerwone jabłko i wyjechał na wieś. A czy ty naprawdę nie powtarzałeś tej starej historii ze szkoły ?
Parmezan zaczerwienił się.
– Czy ja pamiętam ? Może kiedyś coś mówiłem o tym. Nie mówiłem w tym sensie, że on kradł jabłka, ale że zdarzyła mu się taka głupia historia.
– Tak, tak… musiałeś coś gadać, oczywiście gadałeś w największym sekrecie. Zaraz powiem ci dlaczego. Kilka lat temu chodziła plotka o jakimś studencie medycyny, który kradł najpierw jabłka, a potem kradł zegarki. Ludzie powtarzali twoją plotkę też w największym sekrecie i dodawali, że był to prawdziwy złodziej. Nie dziwię się więc teraz, że Eisenfeder wyjechał wtedy na wieś. Tak, tak… Za twoje zdrowie, drogi Parmezanie !
Kontrabas wypił kufel piwa, a Parmezan tłumaczył się bardzo zmartwiony :
– To nie może by? ! Ja nic nie mówiłem o Eisenfederze, ja go nawet broniłem.
– Ty już nigdy mnie nie broń w ten sposób – odpowiedział Basetla.

Stecki skończył swoje opowiadanie. Staliśmy w alejce parku.
– Taki jest ten świat – dodał. – Jedni powtarzają plotki o ludziach, inni bronią tych ludzi specjalnym stylem, a wszyscy razem budują stos14 i palą niewinnych15 ludzi. Silny człowiek przetrwa, słaby zginie.
– Jakie lekarstwo pan dałby na tę chorobę ? – zapytałem.
– Przez kilka lat mieszkałem za granicą – odpowiedział lekarz. – Zaobserwowałem wtedy, że inteligentny Niemiec lub Francuz rozmawia w towarzystwie o kwestiach naukowych, religijnych, społecznych lub artystycznych. My lubimy przede wszystkim zajmować się plotkami o innych ludziach. W rezultacie Niemiec lub Francuz kształci się16 w towarzystwie, a my psujemy się, szkodzimy innym, a nasze serca wypełniaja sie złymi uczuciami i pogardą do świata.

1. Warszawiak : ten, który mieszka w Warszawie.
2. Nieźli : od niezły, forma osobowa.
3. Przyczyna : początek sprawy, która prowadzi do rezultatu.
4. Skutek : rezultat.
5. Dozorczyni : ta, która pilnuje domu, bloku.
6. Przekonany : pewny siebie.
7. Poprawić : zrobić coś lepiej.
8. Pogrzeb : ceremonia po śmierci, na cmentarzu.
9. świństwo (wulgarnie) : coś niedobrego, coś obrzydliwego, od świnia.
10. Burak, marchew, kalafior, kapusta : to są warzywa. Cytryna, jabłko, banan to są owoce.
11. Tłum : dużo ludzi.
12. Prosektorium : tam, gdzie lekarze robią autopsje.
13. Przykro : nieprzyjemnie.
14. Stos : na stosie robiono auto-da-fé.
15. Niewinny : ten, który nie zrobił nic złego, jest bez winy.
16. Kształcić się : edukować się.

 

W 1871 roku pułkownik wrócił z piątej kampanii, wziął w końcu dymisję i zamieszkał w Lyonie. Miał dopiero sześćdziesiąt pięć lat, przyjaciele mówili więc, żeby się ożenił. Ale pułkownik nie chciał się żenić. Miał już dosyć Francji, myślał, żeby wrócić do kraju, a z żoną miałby za dużo kłopotu.

Chciał jechać natychmiast, myślał nawet sprzedać swój domek z ogrodem. Ale w tym czasie trzech kolegów pułkownika z pierwszej kampanii zamieszkało w Lyonie. Starzy przyjaciele odnaleźli się łatwo i chodzili od tego momentu razem we czterech. żeby pić czarną kawę w polskiej kawiarni, musieli jeść obiad w tej samej restauracji. Potem każdy mógł iść, gdzie chce, ale musiał wrócić wieczorem, bo był czas na wista. Ponieważ jeden albo drugi spóźniał się, więc pilnowali się wzajemnie1 i cały dzień chodzili razem.

Rozmawiali głównie o dawnych kampaniach i o polityce aktualnej. W ciągu pierwszego roku odkryli wszystkie błędy Kossutha, Mac-Mahona, Bazaine’a i innych. W drugim roku zrobili szczęśliwe plany wojen, tak żeby świat wyglądał lepiej.

W trzecim roku jeden z nich umarł. Płakali za nim jak bracia, ale miesiąc po jego śmierci zadecydowali, że w jego myśli politycznej był wielki błąd : Bismarck jest człowiekiem genialnym i może jeszcze zrobić dużo dobrego.

W czwartym roku umarł drugi przyjaciel. Pułkownik bardzo się zmartwił, leżał w łóżku, a potem z ostatnim kolegą nie grał już w wista, ale w mariasza. Starzy rozmawiali coraz mniej, ale czytali więcej gazet. Porównywali2 gazety angielskie z gazetami niemieckimi i doszli do wniosku, że Bismarck nie jest wcale taki zły, ale musi być 3ostrożny.
– W polityce, kochany kapitanie – mówił pułkownik – najważniejsza jest ostrożność.
– Zawsze tak myślałem – odpowiadał kapitan. – I nawet broniłem często Bismarcka…
– Ty ? Mówiłeś, że jest to polityk nic nie warty dla naszych spraw.
– Ja, pułkowniku ? To zmarły Kudelski, a głównie Domejko tak mówili…To prawda, że to byli dobrzy oficerowie, ale nie rozumieli polityki. A teraz są na boskim sądzie4.
W końcu pewnej zimy kapitan umarł. Pułkownik nie płakał, zrobił kapitanowi wspaniały pogrzeb5. A kiedy na cmentarzu usłyszał salwy na pożegnanie kolegi, upadł na ziemię. Przez kilka minut leżał, potem bez pomocy wstał, wsiadł do fiakra i pojechał do domu.

Na drugi w gazetach opublikował ogłoszenie, że sprzedaje swój dom. Dom został sprzedany szybko, a tydzień później pułkownik był gotowy do wyjazdu z gościnnej6 Francji na zawsze.
– Nie żałujesz wyjazdu z Francji ? – zapytał notariusz, kiedy robił akt sprzedaży domu.
– Tak i nie – odpowiedział stary. – Tak, dlatego że jesteście szlachetnym narodem i warto było walczyć za was. Nie, dlatego że dużo się tu zmieniło. Gadacie7 tylko o handlu, o pieniądzach, o kuchni, o zabawach. Wrócę teraz do moich śniegów. Tam są inni ludzie, moi ludzie. Oni mnie rozumieją, ja ich rozumiem. A tutaj, jest mi bardzo pusto.
Notariusz popatrzył się na starego pułkownika i nic mu już nie perswadował. Zrozumiał, że człowiek jest czasami jak liść, który chce wracać na swoje stare drzewo i myśli, że znowu do niego przyrośnie.

Pułkownik pojechał do Paryża, poszedł do ambasady i dostał paszport. Spotkał wielu przyjaciół, którzy mówili mu, żeby poczekał chociaż do lata. Ale kiedy stary pułkownik powiedział, że wraca do kraju, poczuł taki niepokój, że po prostu nie mógł sobie znaleźć miejsca.

Był nieuważny8 w rozmowie, kiedy brał gazetę, wydawało mu się, że jest napisana po polsku. Czekał na coś. Na bulwarach Paryża widział nie tysiące świateł i ludzi, ale puste pola pod śniegiem, czarne lasy na horyzoncie, małe domy i stare krzyże9 przy drodze.

Miał teraz dwie dusze. Jedna dusza była w kraju, druga urosła w nim zagranicą i rządziła nim przez czterdzieści kilka lat. Lecz nagle obudził się w nim młody duch i teraz czuł się źle w Lyonie, źle w Paryżu, źle w teatrze, źle w pociągu. W dzień pułkownik nie mógł myśleć, w nocy słyszał glos : „Jedźmy tam, do kraju, do swoich…” Starzec wyjechał więc z Paryża nagle, dniem i nocą jechał do kraju. Miał prostą figurę i charekterystyczne ruchy, więc Niemcy, którzy patrzyli na jego suchą twarz, białe włosy i białą muszkę na szyi, myśleli, że jest to jakiś francuski generał albo marszałek.
– Może jedzie z misję do Petersburga – szeptali Niemcy.
Do granicy kraju przyjechał rano. Formalności paszportowe trwały kilka godzin. Jedni pasażerowie
jedli, inni spali. Pułkownik nie mógł ani jeść, ani spać, spacerował więc za dworcem. Był już ranek i
światło dnia pokazało się na wschodzie10. Niebo z białymi chmurami stało się jasnozielone.

To już nie była ta ziemia, z której wyjechał pół wieku temu!

Po ciężkiej atmosferze bufetu starzec poczuł chłodny wiatr, ale ten wiatr nie uspokoił go. Pułkownik myślał, że kiedy stanie na otwartym polu, tęsknota11 odleci jak ptak z klatki, ale tak się nie stało. Zamiast spokoju poczuł zdziwienie. Horyzont był ciasny. Nie było widać lasów, ani chat, ani ogrodów, ale kominy fabryk, smutne domy z cegieł na śniegu.

Wrócił do pociągu. Kiedy jechali do Warszawy, pułkownik patrzył przez okno i próbował znaleźć jakiś kontakt między wspomnieniami12 a rzeczywistością13. Ale nie mógł! Chłopi bez sukman14, Żydzi bez futrzanych czapek, domy bez drzew, ziemia bez lasów.

W Warszawie zamieszkał w małym hotelu, którzy przypominał stare „oberże“. Ale i tutaj wszystko było inne. Nie była to już „oberża“, ale hotelik w złym guście. Po pierwszej nocy wyszedł na miasto. Wziął fiakra i pojechał do miejsc, które znał wcześniej. Wielkie zmiany… Zamiast małych domków z ogrodami stały ogromne kamienice źle zbudowane. Tam, gdzie dawniej były dzikie15 kaczki, teraz stało ruchliwe miasto. Nie poznawał ludzi i nawet dziwił się, że nie słyszy już znajomego hałasu francuskich rozmów. Po tym spacerze poczuł pustkę i zdecydował się wejść między ludzi.

Miał tutaj znajomych, których spotykał w Paryżu. Hotelowy szwajcar znalazł adres tylko jednego człowieka, dość bogatego, którego spotkał dziesięć lat wcześniej w Vichy. Pułkownik poszedł do niego natychmiast z wizytą. Gospodarz poznał gościa z trudem i w końcu zapytał, czy nie miał kłopotów z paszportem i ile czasu chce zostać w Warszawie.
– Chciałbym tutaj zamieszkać, znaleźć kolegów.
– O, kolegów u nas znajduje się łatwo. Jest tutaj pana dawny kolega…
– Kto to ? – zapyta? szybko starzec.
– Jest to też były oficer francuski. Biedak … Przyjechał tutaj bez pieniędzy i ledwie znalazł jakąś małą pracę. Bardzo żałuje16 teraz, że wyjechał z Francji. U nas jest trudno znaleźć pracę, tysiące młodych ludzi szuka.
– Ja nie potrzebuję pracować. Mam trochę pieniędzy i emeryturę pułkownika.
Gospodarz zmienił ton, teraz był już entuzjastyczny. Rozmawiał o dawnym spotkaniu w Vichy, przedstawił całą rodzinę i prosił starszego pana, żeby jego dom uważał za swój własny. Zaprosił też pułkownika na wieczór.

Poszedł więc do innych salonów, gdzie grano w karty. Ale grać już nie chciał, może pamiętał jeszcze za dobrze swoich ostatnich kolegów wista. Patrzył na ludzi, słuchał ich rozmów.

Starszy pan wrócił więc wieczorem. Na bankiecie było kilkadziesiąt osób, były też tańce. Pułkownik poznał szybko kilka dam. Jedna powiedziała mu, że pamięta kampanię włoską, druga była zdziwiona, że starzec nie został w „tym pięknym Paryżu”, a najmłodsza dama zapytała, czy pan pułkownik tańczy przynajmniej17 kadryla. Ponieważ siedemdziesięcioletni weteran już nie tańczył, panna szybko o nim zapomniała. Oficer spod Solférino i Gravelotte nie był tu na swoim miejscu, tak samo jak we Francji.

Te same słowa słyszał we Francji – dlaczego więc wyjechał ?

Tutaj mówiono o karnawale, tam o kursach giełdy18, dalej była rozmowa o kobietach, a jeszcze dalej o polityce. Pułkownik stanął przy ostatniej grupie. Ktoś mówił, że realna polityka powinna traktować wojnę jak interes przemysłowy19 i też, że tylko szarlatan Napoleon III może wojować za takie sprawy jak idea.

Wyszedł cicho z balu, wrócił do hotelu i położył się do łóżka. Zaczął trochę marzyć20, trochę spać. I nagle poczuł, że jest nie człowiekiem, ale krzyżem, a w dole, w grobie leżą jego dawni przyjaciele. Kiedy się obudził, powiedział cicho :
– Dlaczego wróciłem tutaj ?
I poczuł tęsknotę za Francją.

Na drugi dzień była niedziela. Stary pułkownik zaczął się ubierać wolno i myślał, kiedy wracać do Francji : dziś czy jutro ? Tutaj był obcy dla wszystkich, wszyscy byli obcy dla niego.
Miał pokój na parterze hotelu. O dziesiątej popatrzył w okno i zobaczył, że przed oknem chodzi jakiś biedny człowiek z małym chłopcem. Był duży mróz, ale ten człowiek stał od dłuższego czasu ze źle ubranym dzieckiem.

Ponieważ człowiek i dziecko patrzyli często w okno pułkownika, starszy pan zapytał w końcu recepcjonistę : kto to jest ? Recepcjonista uśmiechnął się i powiedział :
– To jest szewc21. Mieszka w tym domu, chce, żeby jego syn zobaczył pana pułkownika.
– Dlaczego to dziecko musi mnie zobaczyć ? Skąd wie, kim ja jestem ?
– W hotelu ktoś powiedział mu o panu.

Pułkownik miał iść na śniadanie do miasta, wyszedł więc na podwórko. Kiedy go szewc zobaczył, zdjął czapkę z głowy, stanął na baczność22 i patrzył na pułkownika jak wilk. Ale on tylko oddawał honory23.

Starzec24 zatrzymać się. Chciał coś powiedzieć do szewca, ale nie wiedział co, popatrzył mu tylko w oczy i poszedł dalej. A wtedy szewc powiedział do dziecka :
– Wojtek !
-Co?
– Będziesz taki jak ten pan !
– Oj tak, tato, będę…
– A pamiętaj, masz być jak on !

Pułkownik poszedł dalej, na śniadanie. Ale zjadł niewiele. Wyszedł szybko do miasta i wynajął25 sobie prywatne mieszkanie. Nie widział już, że domy są brzydkie i ludzie są nowi. A kiedy szedł koło ulicy Karowej i popatrzył na Wisłę, zobaczył znowu szeroki horyzont, duże lasy, takie jakie widział pół wieku temu.
– Zostanę tutaj – pomyślał.

1. Wzajemnie : jeden drugiego.
2. Porównywać : zobaczyć, sprawdzić, co jest lepsze.
3. Ostrożny : ten, który jest uważny, nie działa za szybko.
4. Boski sąd : trybunał Boga, w niebie dla ludzi wierzących.
5. Pogrzeb : po śmierci jest pogrzeb, na cmentarzu.
6. Gościnny : tutaj, gościnna Francja to kraj, gdzie jesteśmy dobrze przyjęci.
7. Gadać : mowić dużo, nie zawsze z sensem.
8. Nieuważny : ten, który nie uważa.
9. Krzyż : Jesus jest na krzyżu.
10. Wschód : są cztery strony świata, wschód, zachód, północ, południe.
11. Tęsknota : nostalgia. To słowo znaczy to samo co „saudade” po portugalsku.
12. Wspomnienie : to co pamiętamy z dawnych czasów.
13. Rzeczywistość : realność.
14. Sukmana : sukienka chłopska, to słowo jest dawne, stare.
15. Dziki : nie cywilizowany. Zwierzęta są dzikie albo domowe.
16. żałować : zmienić sytuację na gorszą, podjąć złą decyzję i żałować.
17. Przynajmniej : chociaż.
18. Giełda : bursa, tam gdzie kupuje i sprzedaje się akcje. Giełda papierów wartościowych.
19. Przemysłowy : od słowa przemysł, sektor, który produkuje dobra materialne.
20. Marzyć : widzieć nierealne obrazy, np marzyć w nocy, w czasie snu.
21. Szewc : ten, który buty szyje.
22. Stanąć na baczność : salutować jak w armii, w wojsku.
23. Oddać honory : tak jak w wojsku, w armii, żołnierz przed generałem.
24. Starzec : starszy człowiek.
25. Wynająć : dawać pieniądze co miesiąc za mieszkanie, za hotel, samochód…

Wieczorem, jak zwykle, przyszedł do mnie mój szkolny kolega. Mieszkaliśmy na wsi obok siebie i spotykaliśmy się prawie co dzień. Był to przystojny blondyn z ładnymi oczami. Mnie podobał się jego wielki spokój i trzeźwy umysł1.

Tego dnia zobaczyłem, że coś mu dolega2. Nie chciałem pytać o co chodzi, ale on sam zaczął opowiadać.
– Wiesz – powiedział – miałem dziś głupi wypadek.

Zdziwiłem się, „głupie wypadki” nie spotykają ludzi tak spokojnych jak on.
– Mieliśmy rano – mówił dalej pożar3 we wsi. Paliła się chałupa4… – A ty skoczyłeś w ogień ? – zapytałem ironicznym tonem.
– Zapalił się – mówił – dach w domu chłopa. Czytałem właśnie pasjonujący fragment Saya, ale kiedy zobaczyłem dym i ogień, zainteresowałem się tym i poszedłem na miejsce. Ludzie pracowali w polu, więc przy ogniu było tylko kilka osób : dwie baby, organista, który trzymał w ręku obraz świętego Floriana, i chłop, który patrzył na pożar. Powiedzieli mi, że chałupa jest zamknięta, bo gospodarz z żoną poszli w pole.

Oto nasz system budowania !… – pomyślałem. – Dom pali się w jedną chwilę…”

Rzeczywiście, w ciągu5 kilku minut cały dach zapalił się, oczy bolały od dymu, a ogień był tak silny, że musiałem oddalił się, bojąc się o żakiet.

Nagle ktoś krzyknął :
– Tam jest dziecko, mały Stasiek !
– Gdzie ?- pytał ktoś inny.
– W chałupie, śpi pod oknem… Trzeba otworzyć okno i wyciągniesz go żywego.
Ale nikt nie szedł do chałupy, a dach płonął dalej. Kiedy to usłyszałem, pomyślałem „Jeśli nikt nie idzie, to ja pójdę… żeby uratować chłopca, trzeba tylko pół minuty, czasu jest dość, ale jak gorąco !”

– No, kto idzie ? – pytały kobiety.
– Sama idź w ogień – odpowiedział chłop z tłumu6. – Tam jest pewna śmierć, dziecko jest słabe, na pewno już nie żyje.

Ładnie, pomyślałem – nikt nie idzie, ja też nie ! Ale – szepnął mi rozum – dlaczego ciągnie mnie do takiej awantury ? Czy ja wiem, gdzie to dziecko leży ? „

Dach już cały spłonął i ściany domu zaczęły się palić.

Trzeba tam wejść, każda sekunda jest droga – myślałem. – Dziecko nie może się spalić jak ten dach. – Ale jeżeli już nie żyje? – odpowiadał rozum – w takim razie, szkoda nawet marynarki…”

Z daleka usłyszeliśmy straszny głos kobiety :
– Ratujcie dziecko!
– Trzymajcie ją, bo skoczy w ogień i zginie! – mówili inni.

Rzuciłem się w kierunku chałupy. Poczułem dym. Dach i komin chwiały się7. Zaczęły palić mi się włosy, i – cofnąłem się8. „Głupi sentymentalizm – pomyślałem – tam już jest tylko popiół… Ludzie powiedzą, że chcę zrobić z siebie bohatera9

Nagle pobiegła do chaty młoda dziewczyna. Zobaczyłem ją, kiedy stała w oknie i krzyknąłem : – Co ty robisz, głupia ? ! To dziecko już nie żyje.
– „Jagna, chodź tu ! – krzyczał ktoś z tłumu.
Dach upadł, dziewczyna zginęła w dymie.
– Ja-gna… – lamentował ktoś inny.
– Zaraz, zaraz – odpowiedziała dziewczyna, biegnąc koło mnie. Trzymała już w rękach małego chłopca, który głośno płakał.

– Więc dziecko żyje ? – spytałem mojego przyjaciela.
– Jest najzdrowsze.
– A dziewczyna… czy to jego siostra ?
– Nie, wcale nie. Pracuje u innego gospodarza, ma może piętnaście lat. I nic jej nie jest?
– Nic, tylko chustka się trochę spaliła i włosy. Idąc tutaj, widziałem ją. Obierała kartofle10 przed domem i śpiewala coś fałszywym głosem. Chciałem jej pogratulować, coś powiedzieć, ale przyszła mi taka myśl do głowy : jej 11zapał i mój rozum wobec12 cudzego nieszczęścia, i nagle poczułem wstyd. My już tacy jesteśmy, dodał.

Na niebie zaczęły pokazywać się gwiazdy. Zwykle o tej godzinie zaczynaliśmy rozmawiać o projektach na przyszłość, ale dziś nic nie mówiliśmy. Wydawało się, że dookoła słychać szept : „Wy już tacy jesteście…”

 

1. Mieć trzeźwy umysł : myśleć dużo, spokojnie, chłodno. Ale też : „jest trzeźwy”, to znaczy, nie pić alkoholu.
2. Coś mu dolega : coś go boli, coś go niepokoi.
3. Pożar : duży ogień.
4. Chałupa : dom na wsi.
5. W ciągu : w czasie.
6. Tłum : dużo ludzi.
7. Chwiać się : być niestabilnym.
8. Cofnąć się : zrobić krok do tyłu.
9. Bohater : heros.
10. Obierać kartofle : przygotować kartofle do gotowania.
11. Zapał : entuzjazm.
12. Wobec : w relacji z…

Na ulicy Miodowej można było spotkać codziennie starszego pana, który spacerował z placu Krasińskich do ulicy Senatorskiej. Latem był ubrany w eleganckie, ciemnogranatowe palto, szare spodnie, piękne buty. Miał rumianą1 twarz, siwe faworyty i poczciwe2 oczy. Chodził trzymając ręce w kieszeniach, w pogodny dzień miał laskę, a kiedy dzień był pochmurny nosił angielski parasol.

Był zawsze bardzo zamyślony i szedł wolno. Koło kościoła Kapucynów dotykał ręką kapelusza, przechodził na drugą stronę ulicy i patrzył na barometr i termometr w sklepie Pika, potem wracał na prawą stronę i oglądał wystawę Mieczkowskiego, gdzie stały fotografie Modrzejewskiej. I szedł dalej. Kiedy zobaczył na ulicy ładną kobietę, zakładał binokle, ale robił to flegmatycznie, więc nie zawsze miał czas, żeby dobrze ją obejrzeć.

Ten starszy pan to pan Tomasz.

Pan Tomasz chodził ulicą Miodową przez trzydzieści lat i czasami myślał, że ta ulica bardzo się zmieniła. A ulica mogłaby myśleć o nim to samo.

Kiedy był jeszcze adwokatem, biegał szybko i żadna ładna kobieta, która wracała do domu, nie była szybsza od niego. W tych czasach pan Tomasz był wesoły, lubił rozmawiać, trzymać się prosto, miał czarne włosy i duże wąsy. Już w tamtych czasach lubił sztuki piękne, ale często nie miał czasu zajmować się sztuką, bo wolał piękne kobiety. To prawda, że miał szczęście do kobiet, ale nie mógł znaleźć żony, bo był ciągle zajęty albo praktyką adwokacką, albo randkami3. Od Marii szedł do sądu, z sądu biegł do Zofii, a wieczorem wychodził zjeść kolację z Józefą lub Felicją.

Kiedy został znanym adwokatem, miał już mniej włosów na głowie, srebrne wąsy, stracił gorączkę młodości i został słynnym specjalistą sztuk pięknych. Ale ciągle kochał kobiety, więc zaczął myśleć o małżeństwie. Miał teraz mieszkanie, a w mieszkaniu sześć pokoi i piękne meble.

Ale wybrać było trudno. Jedna była za młoda, druga miała zły temperament, trzecia byłaby dobra, ale nie poczekała i wyszła za mąż za lekarza…

Pan Tomasz nie martwił się, bo wszędzie było dużo pań. Ekwipował powoli mieszkanie, zmieniał meble, kupował obrazy. W końcu nie wiedząc kiedy zrobił u siebie galerię sztuk pięknych, którą odwiedzali ciekawi goście. Robił piękne przyjęcia4, organizował koncerty i wystawy. Jedna z młodych pań, która przyszła do niego na wieczór, powiedziała :
– Jakie piękne obrazy, jakie ładne podłogi ! Pana żona będzie tutaj bardzo szczęśliwa.
– Jeżeli będzie szczęśliwa z powodu obrazów i podłogi, to tak, na pewno – skomentował cicho dobry przyjaciel adwokata.

W salonie zrobiło się bardzo wesoło, pan Tomasz też był wesoły, ale od tej chwili, kiedy ktoś mówił o małżeństwie, odpowiadał :
– Oh, nieważne…

W tych czasach pan Tomasz mówił o kobietach z szacunkiem5, ale zajmował się przede wszystkim sztukami pięknymi. Nie pracował już w zawodzie adwokata, nie czekał już na nic, interesowała go tylko sztuka, piękny obraz, dobry koncert, nowe przedstawienie teatralne. Nie pasjonował się już, ale spokojnie smakował.

Na koncercie siedział tam, gdzie było najlepiej słychać muzykę. Kiedy szedł do teatru, najpierw czytał dramat w domu. Do muzeum chodził wtedy, kiedy było mało ludzi i mógł spędzić w galerii długie godziny. Kiedy coś mu się podobało mówił : „to jest zupełnie ładne”. Kiedy wszyscy krytykowali artystę, powtarzał z tolerancją: „proszę poczekać, on może jeszcze dojrzeje6”.

Ale każdy człowiek ma swoje dziwactwa7 i pan Tomasz też miał swoje. Oto nie lubił, nienawidził katarynek i kataryniarzy. Kiedy usłyszał na ulicy muzykę z katarynki, tracił humor. On, który był spokojny i tolerancyjny, wpadał w złość.

– Muzyka – tłumaczył – jest najbardziej subtelną materią ducha. Katarynka to tylko funkcja maszyny, a ci, którzy grają na katarynce to złodzieje ! Ja mam jedno życie i nie mogę tracić go na słuchanie tej strasznej muzyki.

Dom, w którym pan Tomasz mieszkał, zmieniał właścicieli. Każdy nowy właściciel podwyższał czynsz8, a przede wszystkim naszemu adwokatowi. Pan Tomasz płacił coraz większe sumy z rezygnacją, ale pod jednym warunkiem, który był wpisany w kontrakt, katarynki grywać w domu nie będą. Kiedy przychodził do kamienicy nowy dozorca9, pan Tomasz prosił go do swojego mieszkania na rozmowę.

– Słuchaj mój drogi… Jak masz na imię ?
– Kazimierz, proszę pana.
– Słuchaj więc Kazimierzu ! Ile razy wrócę późno do domu, otworzysz mi drzwi. Dostaniesz za to dwadzieścia groszy. Rozumiesz ?
– Rozumiem.
– A poza tym będziesz brał ode mnie dziesięć złotych na miesiąc, ale wiesz za co ?
– Nie wiem, proszę pana – odpowiedział dozorca.
– Za to, że katarynki nigdy nie będą grały na podwórku10 tego domu, rozumiesz ?
– Tak, rozumiem.

Mieszkanie adwokata miało cztery duże pokoje, które wychodziły na ulicę, i dwa mniejsze, których okna wychodziły na podwórko. W eleganckich salonach od ulicy odbywały się bale, przychodzili goście i klienci, mieszkali kuzyni i przyjaciele z prowincji. Pan Tomasz wchodził tam rzadko, a całe dnie spędzał w gabinecie od podwórka. Tam czytał książki, dokumenty, pisał listy do znajomych, którzy prosili go o rady. A kiedy nie chciał forsować zdrowia, siadał na fotelu naprzeciw okna, zapalał cygaro i rozmyślał.

Z drugiej strony podwórza znajdował się lokal, w którym mieszkali ludzie mniej bogaci. Długo mieszkał tam pewien urzędnik11, potem krawiec12, później jakaś stara emerytka. Kiedy emerytka wyjechała do rodziny na wieś, w lokalu tym zamieszkały dwie kobiety z dziewczynką mającą może osiem lat. Kobiety żyły z pracy i cały dzień szyły na maszynie. Do młodszej kobiety dziewczynka mówiła mamo, do starszej kobiety mówiła pani.

I u pana Tomasza, i u nowych lokatorek okna były otwarte cały dzień. Kiedy pan Tomasz siedział w fotelu, mógł doskonale słyszeć i widzieć, co się dzieje u jego sąsiadek.

Meble tam były ubogie13. Na stołach, krzesłach i na kanapie leżały sukienki i materiały. Rano kobiety same sprzątały mieszkanie, w południe jadły szybko obiad, a cały dzień ciężko pracowały na swoich maszynach. Dziewczynka zwykle siedziała przy oknie. Było to dziecko ładne, z ciemnymi włosami, ale blade i mało ruchliwe. Całymi dniami nie robiła nic, bawiła się trochę lalką, siedziała w oknie i słuchała czegoś. Pan Tomasz nie widział nigdy uśmiechu na twarzy dziecka, nie słyszał, żeby śpiewała albo biegała. „Dziwne dziecko”, mówił do siebie adwokat i zaczął patrzeć się na nią uważniej.

Zobaczył kiedyś, w niedzielę jak matka dała dziewczynce mały bukiet kwiatów. Dziecko ucieszyło się, ożywiło trochę, ale po chwili powiedziało : „Prawda, mamo, że tu jest smutno…” Pan Tomasz zdziwił się, a potem zdenerwował : jak mogło być smutno w domu, w którym on od tylu lat miał dobry humor !

Pewnego dnia adwokat znalazł się w swoim gabinecie około czwartej. O tej godzinie słońce mocno grzało14 prosto w okna jego sąsiadek. Pan Tomasz popatrzył na drugą stronę podwórza i zobaczył coś niezwykłego, więc szybko założył na nos okulary. Smutna dziewczynka leżała na parapecie okna i patrzyła prosto w słońce. Na jej twarzy widać było jakieś uczucia : trochę radości, trochę smutku…
– Ona nie widzi – szepnął pan Tomasz. I poczuł prawie ból w oczach, myśląc, że można tak patrzeć na słońce.

Rzeczywiście, kilka lat wcześniej, kiedy dziewczynka miała sześć lat, zachorowała. Przez parę15 tygodni miała wysoką gorączkę, potem była nieprzytomna i bardzo słaba. Podawano jej bulion i wino, więc pewnego dnia wstała i zapytała matki :
– Mamo, czy to jest noc ?
– Nie, moje dziecko… A dlaczego tak mówisz ?
Następnego dnia przyszedł lekarz i dziecko spytało znowu :
– Czy to jest jeszcze noc ?
Wtedy wszyscy zrozumieli, że dziewczynka nie widzi. Lekarz badał jej chore oczy i zaopiniował, że trzeba czekać. Dziecko zaczęło wstawać i chodzic, ale ciągle nie widziało.
– Mamo, dlaczego ja nie widzę ?
– Nie martw się, to przejdzie.
– A kiedy przejdzie ?
– Niedługo.
– Może jutro ?
– Za kilka dni, kochanie.
– A kiedy przejdzie, niech mi mama powie. Bo mi jest bardzo smutno !

Mijały16 dni i tygodnie. Dziewczynka nauczyła się chodzić sama po pokoju, ubierać się i rozbierać. Ale wzrok17 nie wracał.
– Prawda, że mam niebieską sukienkę ? – pytała.
– Nie, dziecko, masz szarą.
– Mama ją widzi.
– Widzę, kochanie.
– Czy ja też będę ją widziała za kilka dni ? Może za miesiąc ? Prawda, mamo, że za oknem są drzewa i że przychodzi do nas ten sam czarny kotek z białymi łapami ? A czy mama mnie widzi ?
Ale matka nie odpowiedziała, rozpłakała się i wybiegła z pokoju.

Powoli pamięć o wrażeniach18 wzrokowych znikała. Jabłko nie było już czerwone, ale gładkie i dobre, pieniądz nie był już złoty, ale okrągły i były na nim jakieś płaskie znaki. Wiedziała, że pokój jest mniejszy niż mieszkanie, mieszkanie jest mniejsze niż dom. Jej cała uwaga skierowała się teraz na słuch19. Słuchała więc różnych dżwięków całymi dniami. Poznawała wolny krok dozorcy na podwórzu, wiedziała, kiedy przychodzi chłopak z drzewem, kiedy jedzie po ulicy fiakr. Czuła najlżejszy ruch powietrza20, kiedy zaczynało być cieplej, a kiedy przychodziło zimno. Kiedyś matka zaczęła coś mówić do służącej21.
– Nie ma pani Janowej – powiedziała dziewczynka. – Poszła po wodę.
– Skąd wiesz ?
– Słyszałam, kiedy brała butelki na wodę, potem kiedy wychodziła, a teraz rozmawia z dozorcą na ulicy.
I rzeczywiście matka usłyszała cichy szept, ale nie mogła poznać głosu rozmówcy.

Kiedy dziewczynka mieszkała z matką poza miastem, w dużym domu chodziła do piwnicy i na strych22. W piwnicy było zimno, ściany były wilgotne, to była dla dziewczynki noc. Na strychu słyszała hałas z ulicy, ptaki i psy w ogrodzie, wiatr w drzewach i to był dla niej dzień. Ale w tym czasie właśnie jej matka z przyjaciółką przeniosły się do domu, w którym mieszkał pan Tomasz. Dziewczynka musiała siedzieć całymi dniami w pokoju, nie mogła wychodzić ani do piwnicy, ani na strych, nie słyszała już ptaków, ani drzew, nie było tu ani starych kobiet śpiewających religijne pieśni, ani dziada, który grał na klarnecie, ani katarynki. Jej jedyna przyjemnością było patrzenie w słońce. W domu było za cicho. Dziecko zaczęło więc blednąć, mizernieć, nie uśmiechała się już i nie ruszała.
– Biedna dziewczynka – mówił często pan Tomasz, patrząc na dziecko. – Gdybym mógł coś dla nie zrobić…

W tym czasie właśnie jeden z przyjaciół pana Tomasza miał proces. Nasz adwokat nie praktykował już, ale jako stary specjalista mógł wskazać23 kierunek akcji i dać wiele dobrych rad. Sprawa była trudna, więc pan Tomasz siedział całymi dniami w swoim fotelu i czytał skomplikowane akta sprawy i pracował. W emerycie obudził się adwokat24. Wieczorem stary lokaj pana Tomasza przyszedł do niego na rozmowę. Opowiadał, że zepsuł się wodociąg, że dozorca Kazimierz pokłócił się25 z policjantem i jest teraz w areszcie, zapytał, czy pan adwokat chce się widzieć z nowym dozorcą? Ale pan Tomasz zajęty czytaniem papierów, palił cygaro i na starego lokaja nawet nie spojrzał.

Na drugi dzień adwokat siedział nad dokumentami rano, potem zjadł obiad i znowu zaczął czytać. Można było pomyśleć, że pan Tomasz śpi. Ale on nie spał, tylko rozmyślał nad sprawą.„W roku 1872 obywatel X zapisał w testamencie swojemu siostrzeńcowi26 folwark27, a w roku 1875 – swojemu bratankowi zapisał kamienicę. Bratanek twierdzi, że obywatel X był wariatem w roku 1872, natomiast siostrzeniec uważał, że zwariował dopiero w 1875. Mąż siostry był przekonany, że obywatel X był wariatem i w 1872 i w 1875, a cały swój majątek28 zapisał siostrze jeszcze w roku 1869”. Pan Tomasz miał zbadać, czy obywatel X był naprawdę wariatem, a potem pogodzić wszystkie trzy strony.

Kiedy tak adwokat myślał nad tą bardzo skomplikowaną sprawą, zdarzył się dziwny, trudny do zrozumienia wypadek. Na podwórzu, pod oknem pana Tomasza zagrała katarynka ! Gdyby29 zmarły obywatel X wszedł teraz do gabinetu adwokata, żeby pomóc mu w rozwiązaniu trudnej sprawy, pan Tomasz nie poczułby takiego zdziwienia jak teraz, kiedy usłyszał katarynkę. W dodatku nie była to katarynka włoska, która gra przyjemne melodie, piękne fletowe tony. Nie ! Była to zwykła katarynka, stara i popsuta30, która grała złe walce i polki.

Mecenas poczuł się tak zdenerwowany, że nie wiedział, co myśleć i co robić. Wydało mu się, że zwariował i że ma halucynacje, bo za długo czytał testament obywatela X. Ale nie, to nie były halucynacje, to była prawdziwa katarynka z popsutą i bardzo głośną trąbą !

W sercu mecenasa obudziły się dzikie instynkty, a był to przecież człowiek wyrozumiały i łagodny. U ludzi, którzy mają taki temperament jak pan Tomasz, łatwo jest w gniewie31 o najstraszniejsze projekty. Mecenas otworzył okno i już chciał krzyczeć najgorsze rzeczy, kiedy usłyszał nagle głos dziecka. W mieszkaniu na przeciwko mała niewidoma dziewczynka taćczyła po pokoju. Jej blada twarz była teraz 32rumiana, śmiała się, a z oczu płynęły jej łzy.
Lokaj wbiegł do gabinetu mecenasa, ciągnąc za sobą przestraszonego33 dozorcę domu.
– Drogi panie – krzyczał lokaj – mówiłem już temu chuliganowi, że mamy kontrakt, umowę, że dostanie od Pana pensję dziesięć złotych na miesiąc po to, żeby nie wpuszczać34 katarynek na podwórko. Ale on nic nie zrozumiał, tydzień temu przyjechał ze wsi… Posłuchaj teraz, co ci pan mecenas powie !

Tymczasem katarynka grała już trzecią melodię, a dziewczynka śmiała się i tańczyła. Mecenas był blady. Popatrzył na dozorcę i powiedział z charakterystyczną dla siebie flegmą :
– Słuchaj no, mój miły… A jak ty się nazywasz ?
– Paweł, mam na imię Paweł.
– A więc, Pawle, będę ci płacić dziesięć złotych miesięcznie, ale wiesz za co ?
– Za to, żebyś nie wpuszczał na podwórko żadnych katarynek – powiedział szybko lokaj.
– Nie, przeciwnie – odpowiedział pan Tomasz. – Za to, żebyś przez jakiś czas pozwalał wejść na podwórko wszystkim katarynkom. Rozumiesz ?
– Co pan mówi ? Nie rozumiem pana.
– Cicho, mój kochany. A teraz idźcie do pracy – powiedział pan Tomasz.

Kiedy wychodzili z gabinetu, mecenas zobaczył, jak lokaj szeptał coś do ucha dozorcy i pokazywał palcem na czoło. Pan Tomasz uśmiechnął się i rzucił kataryniarzowi monetę dziesięciu groszy.

Potem wziął kalendarz, odszukał listę lekarzy okulistów i zapisał ich adresy na kartce. Na podwórku kataryniarz zebrał monetę i zaczął grać jeszcze głośniej, co bardzo zdenerwowało mecenasa. Wyszedł więc z gabinetu do drugiego pokoju, mówiąc do siebie :
– Biedne dziecko. Powinienem był zająć się nim od dawna…

 

1. Rumiany : czerwony.
2. Poczciwy : dobry.
3. Randka : spotkanie i flirt.
4. Przyjęcie : bankiet, kolacja.
5. Szacunek : estyma, dobre zdanie o kimś.
6. Dojrzeć : tutaj znaczy zdobyć doświadczenie w zawodzie.
7. Dziwactwo : dziwna rzecz, którą ktoś ma zwyczaj robić.
8. Czynsz : opłata, pieniądze za mieszkanie.
9. Dozorca : ten, który pilnuje domu, bloku.
10. Podwórko : plac między domami.
11. Urzędnik : ten, który pracuje w biurze.
12. Krawiec : ten, który robi, szyje ubrania.
13. Ubogi : biedny.
14. Grzać : kiedy grzejemy, robi się cieplej. Słoćce grzeje.
15. Parę : kilka.
16. Mijać : tutaj, dni i tygodnie idą jeden po drugim.
17. Wzrok : możliwość, zdolność widzenia.
18. Wrażenie : impresja.
19. Słuch : zdolność słyszenia.
20. Powietrze : atmosfera.
21. Służąca : osoba, która pracuje, pomagając w domu.
22. Piwnica : dół domu ; strych : góra domu.
23. Wskazać : wyznaczyć.
24. W emerycie obudził się adwokat : to samo co „”Adwokat obudził się w emerycie””.
25. Pokłócić się : mieć konflikt.
26. Siostrzeniec : syn siostry. Bratanek : syn brata.
27. Folwark : ferma dawniej.
28. Majątek : dobra, wszystko co posiadał.
29. Gdyby : jeżeli by.
30. Popsuta : mechanizm, który nie funkcjonuje, np popsuty samochód, zegarek…
31. Gniew : bardzo duże zdenerwowanie.
32. Rumiany : lekko czerwony.
33. Przestraszony : ten, który się boi, czuje strach.
34. Wpuszczać : pozwolić wejść.

 

Pan Łukasz miał około siedemdziesięciu lat, był wysoki i chudy. Miał brzydką twarz z żółtą cerą, długim nosem i usta bez zębów. Siedział właśnie w dużym pokoju i rozmyślał. Dookoła stały stare meble, komody, szafy, duże fotele, krzesła i kanapy. Na ścianach wisiały cenne obrazy, na biurkach i stołach stały bibeloty i zegary. Ale wszystko tu było brudne, nikt nie sprzątał tu od kilkunastu lat.

W mieszkaniu były jeszcze dwa inne pokoje, ale nie można tam było wejść, bo były zapełnione meblami, cennymi i byle jakimi1, które pan Łukasz zbierał od lat. Kupował całe życie różne rzeczy w antykwariatach, otrzymał parę spadków, dostawał stare meble od swoich lokatorów. Zbierał wszystko, co tylko mógł przez siedemdziesiąt lat i nigdy nie postawił sobie pytania : w jakim celu to robi i co mu z tego przyjdzie2 ?

W Ameryce istnieje pewien wodorost3, który rozwija się tak szybko, że zabija wokół siebie wszystkie inne rośliny. Pan Łukasz był podobną istotą w rodzaju ludzkim. Zabierał ludziom, co mógł im zabrać, robił wokół siebie wiele zła, choć to nie przynosiło mu specjalnej satysfakcji.

Kiedy był młody, pracował w biurze i chciał tam robić wszystko, co robili inni i brać ich pensje. Ożenił się z najpiękniejszą i najbogatszą panną, nie dlatego że ją kochał, ale dlatego że chcieli ją za żonę inni młodzi ludzie. Ponieważ nie był nigdy zadowolony z życia, próbował jeszcze uwodzić4 żony kolegów i znajomych.

Były to czasy, w których pan Łukasz miał wiele niepowodzeń. To prawda, że koledzy z pracy oddawali mu chętnie referaty do pisania, ale nie chcieli oddać ani pensji, ani tytułów. Nie podobał się też żonom kolegów, a jeszcze ci robili mu niemiłe awantury.

Z tego powodu pan Łukasz zrezygnował z pensji i kobiet, i zaczął zbierać meble, ubrania, książki, bibeloty, a przede wszystkim – pieniądze. Posiadał więc wiele, ale niczego nie używał5. Mieszkanie było coraz bardziej brudne, rodzina pana Łukasza jadła mało, nie chodziła do teatru i nie leczyła się, bo pan Łukasz nie lubił płacić honorariów. Wkrótce jego żona zmarła. Zostawiła mu córkę i kamienicę.

Córka szybko wyszła za mąż, ale nie dostała od ojca ani grosza, ani nawet kamienicy po matce. Zięć6 najpierw pytał, prosił, a na koniec stracił cierpliwość i zrobił panu Łukaszowi proces. Było oczywiste, że starzec go przegra, ale chciał, żeby stało to się jak najpóźniej. Zatrudnił więc do procesu swojego starego przyjaciela, adwokata Kryspina, który pracował prawie za darmo, żeby się jeszcze kilka lat pobawić w sądzie.

Przez pewien czas pan Łukasz miał trochę rozrywki7. Codziennie grał w preferansa ze starymi sędziami i prokuratorem oraz z adwokatem Kryspinem. Trwało to dwadzieścia lat, ale zakończyło się, bo sędziowie i prokurator zmarli. Został tylko pan Łukasz i adwokat Kryspin, a we dwóch grać już było trudno.

Pan Łukasz siedział więc na kanapie i rozmyślał.

Miał ciągle dużo kłopotów. Dzisiaj była właśnie w sądzie sprawa z córką o kamienicę, ale pan Kryspin wyjechał z Warszawy. Może nie wróci na czas i sprawa zostanie przez to przegrana ? Byłoby to duże nieszczęście, bo pan Łukasz musiałby oddać córce dom, on który lubił brać a nie dawać.
– Ech, ona chyba tego nie zrobi – powiedział do siebie pan Łukasz. – To było zawsze dobre dziecko.
Ale nic nigdy nie wiadomo, dzisiaj świat jest taki chciwy8

Rano pan Łukasz wysłał do kancelarii Kryspina list z pytaniem, kiedy adwokat wraca ? Chociaż była już druga po południu, odpowiedzi od przyjaciela ciągle nie miał, a Kryspin był zawsze bardzo punktualny.
– Co to znaczy ? – myślał pan Łukasz z niepokojem.

To był jego pierwszy kłopot, ale wcale nie największy. Jutro będzie licytacja9 na meble pewnego robotnika, który nie płacił panu Łukaszowi czynszu10 od kilku miesięcy. I znowu pan Łukasz miał zmartwienie : czy ta licytacja odbędzie się dobrze ? czy będzie mógł odebrać pieniądze za czynsz i za proces ?

Z tą licytacją była prawdziwa zabawa.

Żona robotnika przychodziła codziennie do pana Łukasza i prosiła : mąż jest ciężko chory, nie może teraz pracować, a może z powodu tej licytacji umrze?. Czy pan Łukasz mógłby dać chociaż jeszcze miesiąc lub dwa na zapłatę ?

Ale takie rzeczy pana Łukasza nie obchodziły11. Niedobrzy ludzie gadali12 wszędzie, że jest on złym ojcem, że ma przy sobie ciągle trzydzieści tysięcy rubli, że nie odnowił mieszkań od dawna, że oszukuje lokatorów
– Gadają, że nie odnawiam mieszkań, ale to nieprawda – mówił do siebie pan Łukasz. – Zatrudniłem murarza, żeby naprawił mur na podwórku. Ale zrobił robotę źle, nie zapłaciłem mu i jeszcze musiałem zabrać narzędzia…
Pan Łukasz popatrzył w kąt pokoju, żeby sprawdzić, czy narzędzia murarza tam leżą.
– Ten murarz to prawdziwy oszust. Ciężko jest mi myśleć, że ludzie są dzisiaj tak nieuczciwi, a wszystko dlatego że są tacy chciwi.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
– Kto tam ? – krzyknął pan Łukasz;
– Przyszedłem z listem od pana adwokata, odpowiedział ktoś zza drzwi.
Pan Łukasz szybko wziął list i zamknął drzwi.
-A może mi pan da coś na piwo?
– Nie mam drobnych, odpowiedział pan Łukasz i poszedł w kierunku pokoju.
– Stary i chciwy. Nosi trzydzieści tysięcy rubli, bierze od wszystkich pieniądze i jeszcze nie chce dać na piwo. Żeby cię z piekła13 wyrzucili ! krzyknął listonosz.
– Cicho bądź ! – powiedział jeszcze pan Łukasz i otworzył list.

Straszna wiadomość ! Sekretarz adwokata Kryspina pisał w liście, że pociąg, w którym jechał pan Kryspin, rozbił się. Nikt nie wie, czy adwokat przeżył katastrofę. A następnego dnia pan Łukasz miał w sądzie sprawę o kamienicę.

Wiadomość o ewentualnej śmierci adwokata tak bardzo starca zmartwiła, że poczuł bóle reumatyczne w głowie i w nogach. Nie mógł więc chodzić, toteż położył się do łóżka, z brudnym ręcznikiem na głowie. Zza okna dochodził do pokoju przykry14 zapach asfaltu.
– Żeby go z piekła wyrzucili, tego inżyniera, który zaplanował asfalt na tym chodniku – narzekał pan Łukasz, leżąc w łóżku.

Ale nagle przypomniał sobie, że przed chwilą to samo powiedział mu listonosz. To nie uspokoiło pana Łukasza. Czuł się ciągle nieswojo, był poirytowany i niespokojny. Myślał o adwokacie Kryspinie, który umarł nagle, a miał tylko sześćdziesiąt lat. Myślał też o swoich kolegach, z którymi dawniej grał w karty. Wszyscy umarli, a byli przecież młodsi od niego. Tam, gdzieś w życiu pozagrobowym15 zebrali się jego przyjaciele i jeżeli jeszcze nie grają razem w karty, to tylko dlatego że czekają na niego.
– Brr, zimno mi. A jeszcze ten asfalt, którego dym16 mnie może zabić… Czy to możliwe, że ja już przeżyłem siedemdziesiąt lat ? Wydaje mi się, że dzieciństwo, szkoła, praca w biurze, gra w karty były przed chwilą, wczoraj. A kłopoty, procesy, samotność ciągną się17 tak długo ! Pan Łukasz zaczął nagle się bać, bo nigdy przedtem tak poważnie nie myślał o życiu, nigdy przedtem nie zastanawiał się18 nad nim, tylko zbierał, kolekcjonował, gromadził wszystko to, co miał pod ręką. Chciał teraz wstać z łóżka, ale nie czuł nóg, chciał się ruszyć, ale nie mógł. Powiedział tylko : – Umarłem !

Zobaczył dwie sale, jedna za drugą. W pierwszej sali siedział ktoś bardzo podobny do adwokata Kryspina i czytał wielki zeszyt aktów sądowych. W drugiej sali stał stół i kilka prostych foteli koloru czarnego. W głębi tego drugiego pokoju pan Łukasz zobaczył cztery osoby, które zdejmowały19 cywilne ubrania i wkładały szare mundury ze złoconymi guzikami.

Pan Łukasz zaniepokoił się. Ci20 czterej byli mu dobrze znani. Jeden z nich był podobny do sędziego, który umarł, ponieważ spadł ze schodów. Ten drugi, gruby, to też sędzia, a umarł na apopleksję. Trzeci, to następny sędzia, chudy jak szkielet, umarł na gruźlicę. A czwarty – to prokurator, który ciągle chorował na wątrobę i pod wpływem hipochondrii wziął strychninę.

Co to znaczy ? Czyżby pan Łukasz spał i miał złe sny ? Starzec przestał myśleć, być po prostu przerażony21 i zdziwiony. Wreszcie otworzył żelazne drzwi i wszedł do pierwszej sali. W tej chwili adwokat Kryspin, który tam siedział i czytał akta sądowe, spojrzał na pana Łukasza.
– Więc ty żyjesz, drogi Kryspinie ? – zapytał pan Łukasz, biorąc przyjaciela za rękę. – Twój sekretarz mówił, że byłeś w pociągu, który się rozbił…
– No tak.
– I myśli, że się zabiłeś.
– No tak.
– Więc ty zostałeś zabity w tej katastrofie kolejowej ? – pytał jeszcze pan Łukasz.
– Oczywiście – odpowiedział spokojnie Kryspin.
Ale pan Łukasz nie był spokojny, bo przyszła mu nagle do głowy inna straszna myśl.
– Powiedz mi mój drogi, czy nie ukradli ci w pociągu wszystkich pieniędzy, które miałeś ze sobą ?
– Nie, nikt mi ich nie ukradł, leżą tutaj, w tej sali.
I adwokat pokazał na półkę, gdzie między starymi papierami leżały pieniądze.
– Ależ, mój Kryspinie, kto tak robi ? Możesz je jeszcze zgubić !
– Co mnie to obchodzi, odpowiedział adwokat. – Pieniądze nie mają t u t a j żadnej wartości22, nie znaczą nic.
– A co ma wartość ? Tylko złoto ?
– Złoto też nie ma wartości. Po co nam tu złoto ? Jedzenie mamy za darmo23, mieszkanie też jest za darmo, ubranie nie niszczy się, a w karty gramy o 24grzechy.
– Złoto bez wartości.

Kryspin podszedł do ściany, otworzył małe drzwi i stary Łukasz zobaczył nagle silny płomień ognia, potem usłyszał okropne dźwięki. Zamknął więc oczy. Wydawało mu się, że zaczyna coś rozumieć i poczuł strach z początku mały, potem większy, a nareszcie wielki. Żeby się upewnić25, wziął swojego przyjaciela adwokata za rękę i szepnął mu do ucha :
– Kochany Kryspinie, powiedz mi, gdzie… ja jestem ?
– Czy ty jeszcze ciągle nie rozumiesz ? Nie domysliłeś się ? Jesteśmy za grobem, tam gdzie ludzie zmieniają swoje życie doczesne26 na życie wieczne.
Pan Łukasz zaniepokoił się na dobre.
– Nieszczęście ! – zawołał, a ja zostawiłem dom i mieszkanie bez opieki27
Z sąsiedniej sali dobiegł głos dzwonka.
– Kto tam jest ? – spytał Łukasz.
– Nasi towarzysze od kart : sędziowie i prokurator.
– Więc nareszcie możemy sobie zagrać. Widziałem nawet zielony stół, powiedział pan Łukasz trochę weselej.
Kryspin jednak był mniej wesoły.
– My tu robimy sobie małe seanse karciane, odpowiedział, ale przed grą musimy z tobą załatwić pewne oficjalne sprawy. Ci czterej panowie tworzą28 sąd, który zbada całe twoje życie i zakwalifikuje cię do pewnej kategorii piekła. Ja jestem twoim adwokatem, skonsultowałem już twoje akta i boją się, że nie będziesz mógł z nami siadać do gry.

Gdyby teraz właśnie pan Łukasz mógł zobaczyć siebie samego w lustrze, przekonałby się rzeczywiście, że wygląda jak trup : zrobił się nagle chudy i mizerny.
– Kryspinie ! – powiedział – więc wy jesteście w piekle ?
– Bah !…
-I ja też mam być w piekle z wami?
– Oh ! – zdziwił się pytaniem Kryspin.
– A dlaczego wy mnie sądzicie ? Jakie macie prawo do tego ?
– Widzisz, tutaj jest taki zwyczaj, że hultaje29 sądza hultajów – odpowiedział adwokat.
– Mój kochany, jeżeli tak, to dajcie mnie do tej sekcji, w której sami się bawicie !
– My tylko tego pragniemy, ale..
– Co ale ? Jakie ale ?
– Musisz pokazać sądowi, że dokonałeś w życiu choć jednego bezinteresownego czynu.
– Jednego ? – zawołał pan Łukasz. – Chyba sto, tysiąc… Ja całe życie byłem bezinteresowny.
Kryspin pokiwał tylko głową.
– Mój Łukaszu – powiedział – czytałem twoje akta i wcale tego nie widać. Gdybyś, jak mówisz, postępował całe życie bezinteresownie, to nie byłbyś dzisiaj tutaj w naszym towarzystwie.

– Czy ten nowy gość jest już gotów ?
– Chodźmy – powiedział adwokat i wziął Łukasza pod rękę.
Weszli do sali, gdzie sąd siedział już w komplecie. Starzec obejrzał się dookoła. Były tu duże szafy z aktami, a na aktach napisano nazwiska. Pan Łukasz czytał ze zdziwieniem nazwiska wielu bogaczy warszawskich. Na innych półkach leżały akta z nazwiskami znanych graczy, sławnych lichwiarzy i rozrzutników30. Sala znajdowała się pod kontrolą człowieka, który znany był w Warszawie z brania łapówek31, a umarł z powodu alkoholizmu.

Prokurator zabrał głos.
– Oto jest przed nami człowiek, który w ciągu siedemdziesięciu lat życia na ziemi nie zrobił nikomu nic dobrego, a wielu ludziom zrobił dużo złego. Wysoka instancja zakwalifikowała więc go do jedenastej sekcji w czwartym departamencie piekła. Teraz tylko chodzi o to, czy możemy go wziąć do naszej sekcji, czy trzeba go posłać gdzieś dalej ? Czy adwokat ma coś do powiedzenia ?

Kryspin zaczął mówić, ale dość szybko pan Łukasz zauważył, że wszyscy sędziowie zasnęli.
Nigdy jeszcze nasz adwokat nie pokazał tyle talentu co w obecnej sprawie. Kłamał32, komplikował tak tak świetnie, że zdziwione twarze diabłów ukazały się w oknach. Ale nieczuli sędziowie spali twardo
dalej. Więc Kryspin zakończył tak :
– Panowie ! Mam jedną prawdę na obronę mojego klienta. Był on wspaniałym graczem w karty !
Sędziowie obudzili się i otworzyli oczy.
– Prawda ! – odpowiedzieli chórem.
– Mógł grać z nami całą noc i nigdy się nie irytował.
– Prawda !
– Skołczyłem, panowie – rzekł adwokat.
– I zrobiłeś bardzo dobrze – odpowiedział prokurator. – A teraz, proszę, opowiedz nam chociaż jeden
czyn, który pan Łukasz spenił w swoim życiu bezinteresownie. Jak panowie wiedzą, tylko pod tym warunkiem możemy przyjąć go do naszej sekcji.

– Drodzy sędziowie – odezwał się wreszcie Łukasz – kazałem przed moim domem zrobić asfaltowy chodnik.
– Tak, tak, to prawda. Ale dwa tygodnie później podwyższyłeś czynsz33 swoim lokatorom – powiedział prokurator.
– Ożeniłem się ! – krzyknął pan Łukasz.
– Czy już nic więcej nie ma pan do powiedzenia ? – spytał surowo34 prokurator.
– Panowie sędziowie – zawołał pan Łukasz bardzo już przerażony. – Ja spełniłem w życiu wiele czynów bezinteresownych, ale jestem stary, nic już nie pamiętam…
Adwokat Kryspin krzyknął z entuzjazmem.
– O tak ! Drodzy sędziowie, nasz Łukasz ma rację. Jeżeli poszukałby dobrze, znalazłby w swoim życiu niejeden czyn piękny, szlachetny, bezinteresowny, ale co robić, nie ma pamięci. Dlatego proszę, żeby ze względu35 na jego wiek i na jego wielki strach, przyjąć go do naszej sekcji.

Sędziowie zgodzili się na ten projet i zaczęli myśleć nad rodzajem ostatniej, łatwiejszej próby dla pana Łukasza. Tymczasem starzec zobaczył nową figurę w pokoju. Był to urzędnik sądowy, który na ziemi miał proces o kradzież.
– Dzień dobry panu – krzyknął pan Łukasz, z zadowoleniem. – Chyba się już znamy, gdzieś już pana widziałem.
– Ależ niech pan z nim nie rozmawia – przerwał Kryspin. – Przecież to diabeł, który tylko czeka, żeby pana złapać !
W tej chwili sąd poprosił znowu pana Łukasza o odpowiedź.
– Czy kiedykolwiek w życiu dał pan trochę pieniędzy na cel dobroczynny36 ?
– Oh, mówiłem już, że nie pamiętam, stary jestem…
– Dobrze, w takim razie, czy teraz nie chciałby pan dać trochę pieniędzy ? Proszę oto papier i ołówek, niech pan napisze ogłoszenie do „Kuriera”, że daje pan pieniądze na jakiś dobry cel.

Pan Łukasz usiadł, pomyślał i zaczął pisać. Kiedy skończył, oddał kartkę i prokurator ją głośno odczytał. „Łukasz X., który posiada dom na ulicy Y, pod numerem 3, daje na cel dobroczynny trzy ruble srebrem. W tym domu znajdują się bardzo ładne lokale, które można od dzisiaj wynająć za bardzo dobrę cenę…”

Sędziowie usłyszeli tę deklarację i rozgniewali37 się na dobre, adwokat Kryspin zaczerwienił się, a diabeł stał przy drzwiach i śmiał się, bardzo w tego wszystkiego zadowolony.
– Drogi panie ! – krzyknął prokurator. – Przecież pan napisał z tej okazji reklamę dla swojego domu. Kto daje pieniądze na cel dobroczynny, robi to bezinteresownie, więc nie może załatwiać przy tej okazji swoich spraw finansowych.

Po tej lekcji pan Łukasz wziął znowu papier i napisał : „bezimienne daję biednym piętnaście kopiejek”, ale chwilę potem skreślił słowo „piętnaście” i napisał „pięć”. Sędziowie przeczytali deklarację, porozmawiali po cichu, pomyśleli, a wreszcie zgodzili się, choć z trudem, na przyjęcie pana Łukasza do sekcji. Kiedy wszystko wydawało się już zakończone i na dobrej drodze, do starca podszedł diabeł i zapytał miłym głosem :
– To w jakim celu dał pan, panie Łukaszu, te pięć kopiejek na biednych ?
– W celu zbawienia mojej duszy, drogi panie – odpowiedział Łukasz.

Diabeł wybuchnął śmiechem, sędzia prezydujący uderzył pięścią38 w stół, a adwokat zaczął wyrywać sobie włosy z głowy.
– Ach, ty stary ośle ! – krzyknął Kryspin na pana Łukasza. – Słyszałeś przecież, że musisz zrobić ofiarę39 bezinteresowną,a więc nie ogloszenie o lokalach, ani nawet za zbawienie duszy40 ! A ty, widać, jesteś taki skąpy, że nie możesz dać pięciu kopiejek bez otrzymania za to nagrody, i to jeszcze takiej jak zbawienie.
Sędziowie wstali z krzeseł, a w ich smutnych oczach pan Łukasz czytał jakiś straszny wyrok.
– Dozorco – powiedział sędzia prezydujący – wyprowadę tego człowieka do ostatniej sekcji piekła.
– Ależ my nie chcemy takiego pensjonariusza – odpowiedział diabeł. – On swoją duszę ocenia tylko na pięć kopiejek !
– Co my teraz z nim zrobimy ? – spytał prokurator.
– Róbcie panowie, co chcecie – odpowiedział diabeł i wyszedł.
Pan Łukasz przestraszył się teraz na dobre. Podszedł do sędziów z niepokojem.
– Przepraszam panów bardzo, ale gdzie ja w końcu będę siedział ?
– Nigdzie – odpowiedział ze złością adwokat. – Sam pan chyba nie myślisz ani o niebie, ani o czyścu. A pomimo całej naszej protekcji wyrzucają cię nawet z piekła.
– No, proszę tu ze mną – krzyknął diabeł i wziął Łukasza brutalnie za ramię.

Wyszli z kamienicy, gdzie znajdował się sąd, i ruszyli ulicami. Szli bardzo szybko, ale stary Łukasz miał czas dobrze popatrzeć się na piekło. Zobaczył tam wielu znanych polityków, dziennikarzy, przedsiębiorców41 i kilku ekonomistów. Dookoła nich ludzie krzyczęli ze śmiechem : „patrzcie, patrzcie, to tego skąpca, Łukasza, nawet z piekła wyrzucaj? !” Diabeł wstydził si swojego towarzysza, chował za niego, aż wreszcie stracił zimną krew, wziął pana Łukasza za kołnierz i…

Silny ból obudził pana Łukasza. Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że leży na podłodze obok łóżka. Rzucił okiem na zegar. Była godzina szósta, a za oknami już ciemno. Ostatnia godzina, jaką słyszał, była trzecia. Więc co robił przez trzy godziny, od trzeciej do szóstej ? Chyba spał. Tak, na pewno spał, a męczyły go, torturowały złe sny. Ale wszystko wydawało się takie prawdziwie : więc czy to był sen, czy to była rzeczywistość42 ? Może rzeczywistość i został naprawdę wyrzucony z piekła ?
– Odtąd – myślał – będę do końca świata żyć w tej kamienicy, między tymi starymi i brudnymi meblami, mając tyle pieniędzy i tyle akcji, które t a m nie mają żadnej wartości. I po co mi to wszystko ? Po co to mam ?

Pierwszy raz w życiu pan Łukasz zadał sobie pytanie „po co mu to wszystko ?” Po co mu była ta kamienica, która jest niewygodna ? Po co były stare meble, obrazy, pieniądze, których nie wydawał ani na siebie, ani na rodzinę ? To wszystko nic nie znaczy wobec wieczności43. A wieczność już się dla niego zaczęła. Była straszna : długa, nudna, bez zmian, bez nadziei i nawet bez niepokojów.

Za rok, za sto i za tysiąc lat pan Łukasz będzie siedział w tym ponurym pokoju, będzie wkładał do biurek banknoty, będzie procesował się z własną córką, potem z wnukami i prawnukami. Nigdy już nie usiądzie w miłym towarzystwie do gry w karty, ale za to będzie patrzył wiecznie na te stare meble i obrazy. Takie życie, jakie on dziś ma, zmęczy i znudzi w ciągu jednego dnia. A tutaj trzeba żyć tak przez wieczność, ależ tortury !

W tej chwili ktoś zapukał do drzwi pana Łukasza, który nie pytając, kto puka, otworzył. W drzwiach stał murarz.
– Niech się pan nade mną zlituje44, proszę, – mówił murarz45. – Potrzebuję moich narzędzi. Biedny jestem i nie mam pieniędzy na inne, a muszę pracować.
– A weź sobie swoje narzędzia, tylko szybko. A to, proszę, jedenaście rubli za pracę, tak jak się wcześniej umówiliśmy.

Pan Łukasz podszedł do biurka, wziął z szuflady jedenaście rubli i dał je murarzowi. A ten patrzył ze zdziwieniem raz na Łukasza, raz na pieniądze i nie wierzył własnym oczom. Starzec szybko zamknął drzwi i powiedział do siebie :
– Chwalić Boga, że mam już o jedenaście rubli i o jedną rzecz mniej. Żeby tylko nie wróciły…

Po chwili ktoś zapukał po raz drugi. Pan Łukasz znowu otworzył drzwi i zobaczył żonęrobotnika, tego samego który nie płacił czynszu za mieszkanie.
– Panie, proszę bardzo, nie licytuj nas. My zapłacimy panu później. Mąż jest chory, a dzisiaj nie mam pieniędzy na lekarza, ani na jedzenie dla dzieci.
I kobieta zaczęła płakać. Pan Łukasz poczuł ból w sercu. Pobiegł do biurka, wziął dwa ruble i dał je kobiecie.
– No, no… niech już pani nie płacze. Tu ma pani pieniądze na najbardziej potrzebne rzeczy. Później dam pani więcej. A licytacji nie beędzie, proszę się nie martwić46.
Żona stolarza zaniemówiła ze zdziwienia, ale pan Łukasz już zamknął drzwi.
– Nie będzie licytacji, ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy – powiedział znowu do siebie. – Tym lepiej, jedenaście rubli dodać dwa ruble, to razem trzynasście rubli mniej w biurku.
Za chwilę jednak nadeszły czarne, smutne myśli. Każdy przedmiot47 stojący w pokoju, a było ich bardzo wiele, zadawał mu ból.
– Kto zechce wziąć te śmiecie i starocie ? Kiedy ja będę mógł wreszcie wyprowadzić się z tego domu, kiedy skazano48 mnie zostać tutaj na wieczność ?

Wieczorem poszedł do łóżka smutny i rano obudził się ciągle jeszcze smutny i zmartwiony. Nic go już nie cieszyło. Zjadl śniadanie, potem usiadł w fotelu i nie wiedział, co dalej robić. Wyjść do miasta nie chciał, bo bał się, że ulice i ludzie przypomną mu piekło. Kiedy siedział tak w fotelu bez ruchu, około godziny czwartej, ktoś zapukał do drzwi. Pan Łukasz otworzył i o mało nie upadł. Stał przed nim adwokat Kryspin. Wszedł on do pokoju, ale widać było, że jest z czegoś niezadowolony.
– No ciesz sie? ! – powiedział wreszcie. – Wygrałeś spraweę sądową, ale tylko przed trybunałem boskim !
Wielka radość49 opanowała pana Łukasza.
– Wygrałem sprawę przed trybunałem boskim ? – krzyknął. – Jakie szczęście, więc nie wyrzucą mnie z piekła ?
– Czy ty zwariowałeś, Łukaszu ? – spytał adwokat zdziwiony.
– Słyszę przecie że mówisz…
– Kiedy mówię, że wygrałeś sprawę przed trybunałem boskim, to znaczy że przegrałeś ją przed sądem ziemskim. Mowię o procesie z córką o dom. Rozumiesz ? Przegrałeś proces i dom musisz córce oddać.

Pan Łukasz zaczął trochę rozumieć.
– Trybunał boski… trybunał boski… Więc ty nie zginąłeś w tym wypadku kolejowym.
– No jak widzisz, żyję. Nawet nie jechałem tym pociągiem. Ale ty naprawdę zwariowałeś50. Ja ci mówię o procesie, a ty mi gadasz o piekle.
– Widzisz, mój drogi, miałem wczoraj sen, bardzo niemiły sen. Wyrzucili mnie z piekła i rozumiesz…
– Co tam sen, nieważne. Powiedz mi tylko, czy chcesz nowego procesu. Czy wyprowadzasz się z kamienicy, czy też dalej procesujesz się z córką ?
Pan Łukasz zamyślił się. Mysślał, rozmysślał, rozważał, trwało to długo. I powiedział wreszcie :
– Proces !
– Tak to rozumiem, ucieszył się adwokat.
– Wczoraj byłem trocheę smutny, trochę zdenerwowany. A wszystko to z powodu tego snu. Powiedziałem nawet mojej lokatorce, że licytacji nie będzie. Ale ze mnie głupiec, bo nawet straciłem trzynaście rubli i jeszcze narzędzia stolarza. Teraz już czuję się lepiej, znacznie lepiej. I od jutra zaczynam licytację i proces !

– No, tak ! – powiedział adwokat z uśmiechem, biorąc pana Łukasza za rękę. – Teraz poznaję cię… Bo kiedy tu wszedłem, wydawało mi się, że jesteś innym człowiekiem.
– Ten sam, ten sam do śmierci. Zawsze twój Łukasz, odpowiedział starzec ze łzami w oczach. – Szkoda tylko tych trzynastu rubli, ale cóż, trudno…

Po tej odpowiedzi obaj panowie ucałowali się serdecznie.

1. Byle jaki : nic nie warty, bez wartości.
2. Co mu z tego przyjdzie : co będzie z tego mieć, po co to jest.
3. Wodorost : roślina, która rośnie w wodzie, czyli w morzu, w jeziorze…
4. Uwodzić : romansować.
5. Używać : stosować w życiu codziennym, cieszyć się. np używać pieniędzy.
6. Zięć : mąż córki.
7. rozrywka : przyjemność.
8. Chciwy : za bardzo lubi pieniądze, rzeczy materialne.
9. Licytacja : aukcja, sprzedaż.
10. Czynsz : pieniądze, które płaci się za mieszkanie.
11. Obchodzić : interesować.
12. Gadać : plotkować, mówić.
13. Piekło : w religii jest niebo, piekło, czyściec.
14. Przykry : niedobry, niemiły.
15. życie pozagrobowe : życie po śmierci.
16. Dym : kiedy palimy jest ogień i dym. Dym idzie z komina.
17. Ciągnąć się : tutaj trwać.
18. Zastanowić się : myśleć.
19. Zdejmować ubranie przed snem, wkładać ubranie rano.
20. Ci : jest to pluralis od ten.
21. Przerażony : bardzo bał się.
22. Wartość : cena.
23. Za darmo : gratis.
24. Grzech : niedobra akcja w sensie religijnym. W konfesjonale katolik mówi księdzu swoje grzechy.
25. Upewnić : był pewny.
26. życie doczesne, na ziemi, życie wieczne w niebie, piekle…
27. Bez opieki : samo, nikt nie zajmuje się domem.
28. Tworzyć : formować.
29. Hultaj : ludzie niedobrzy, chuligani.
30. Rozrzutnik : ten, który rozrzuca pieniądze, wydaje na karty, zabawę…
31. łapówka : korupcja, pieniądze, którymi nielegalnie kupuje się ludzi.
32. Kłamać : mówić nieprawdę.
33. Podwyższyć czynsz : kazać więcej płacić lokatorom za mieszkanie.
34. Surowo : tutaj ostro i poważnie.
35. Ze względu : z powodu.
36. Cel dobroczynny : dobra sprawa.
37. Rozgniewać się : zdenerwować się bardzo.
38. Pięść : ręka zamknięta.
39. Ofiara : datek, tutaj pieniądze.
40. Zbawienie duszy : w religii odkupienie duszy.
41. Przedsiębiorca : ten, który kieruje fabryką albo ją tworzy.
42. Rzeczywistość : realność.
43. Wieczność : to co nigdy się nie kończy.
44. Zlitować : mieć dobre serce i pomóc.
45. Murarz : robotnik, który muruje, buduje mury domów.
46. Martwić się : myśleć o problemach.
47. Przedmiot : obiekt, rzecz.
48. Skazać : dać wyrok, sąd daje wyroki, skazuje.
49. Radość : duże zadowolenie.
50. Zwariować : stać się wariatem, szaleńcem, nienormalnym.

Bolesław Prus, pisarz i publicysta, urodził się w 1847 roku, zmarł w 1912. Dzisiaj uznany jest za najważniejszego przedstawiciela realizmu w polskiej powieści dziewiętnastowiecznej. W młodości brał udział w Powstaniu Styczniowym (1863) i to wydarzenie silnie wpłynęło na jego pisarstwo. Początkowo pracował jako dziennikarz, pisząc recenzje i artykuły do prasy. Jego „Kroniki tygodniowe” są świetnym przykładem felietonu na tematy współczesne. Dzisiaj są cennym źródłem wiedzy o Warszawie tamtej epoki.

Jego najlepszym utworem, a jednocześnie bez wątpienia jedną z największych polskich powieści XIX wieku, jest „Lalka”, przetłumaczona na wiele języków. W roku 1968, reżyser Aleksander Has dokonał adaptacji filmowej tego dzieła. Jest to historia kupca warszawskiego i jego miło?ci do zubożałej arystokratki. Motywy historyczne, obraz Warszawy i obyczajowości tej epoki czynią z tej powieści pasjonującą lekturę także dzisiaj. „Faraon” jest jedyną powieścią historyczną Bolesława Prusa. Może być świetną lekturą dla tych, których pasjonuje dawna cywilizacja Egiptu, i też dla osób, które lubią po prostu dobrą literaturę. Dzięki klasycznemu już dzisiaj filmowi Jerzego Kawalerowicza, z 1965 roku, utwór ten jest szeroko znany. Prus jest autorem wielu nowel i opowiadań, które drukował we współczesnej prasie. Dziś są klasyką literatury polskiej.